Donald Trump, Siergiej Ławrow oraz Ri Yŏng Ho, prawa ręka dyplomacji Kim Jong Una. Po takim zestawie na jednym forum można się było spodziewać fajerwerków i ostatecznie dostaliśmy dokładnie to, na co liczyliśmy – wzajemne obrzucanie się wyzwiskami przedstawicieli USA i Korei Północnej oraz Ławrowa, który bardzo oszczędnie dysponował prawdą.
Stany Zjednoczone, the Greatest Goddamn Country in the World
Słuchając przemówienia Donalda Trumpa, można odnieść wrażenie, że kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych trwa całą kadencję i nie ogranicza się tylko do spotkań z wyborcami w USA. Swoje przemówienie Trump rozpoczął od pochwalenia się sukcesami na krajowym poletku – „Stany Zjednoczone od dnia wyborów – 8 Listopada – radzą sobie świetnie.” Mniejsza o szczegóły. Takie czynniki, jak procent zatrudnienia Amerykanów czy kondycja ich giełd nie są dla nas zbyt istotne, ale już na samym początku Trump najpierw pomylił się w swoich wyliczeniach o 6 lat, a potem pochwalił się w zasadzie tylko tym, że jego kraj nie stoi w miejscu, sprytnie ubierając zwykły rozwój państwa w historyczne sukcesy.

Defence spending. Prezydent Trump przeszedł do spraw, które bardziej nas tu, w Europie, interesują. Na pierwszy ogień poszedł budżet obronny. Ogłosił, że w tym roku wydatki USA na obronę wyniosą 700 miliardów dolarów, czyli wzrosną o prawie 90 miliardów w stosunku do roku 2016. Trump ma tendencję do hiperbolizowania, jednak znając rozrzutność Amerykanów w tym aspekcie, kwota ta wydaje się bardzo prawdopodobna. 700 miliardów dolarów to więcej niż zsumowane budżety obronne jedenastu (!) kolejnych państw w rankingu, ponad dziesięciokrotnie więcej niż wydaje na swoją obronę trzecia w kolejności Federacja Rosyjska oraz ponad 72 razy więcej niż wynosi polski budżet obronny (25. miejsce na świecie).
Następnie Donald Trump przystąpił do potępiania tzw. reżimów zbójeckich, reprezentowanych na Zgromadzeniu Ogólnym, które według niego sponsorują terroryzm i dążą do zniszczenia wartości, systemów oraz sojuszy, które zapobiegły konfliktom po drugiej wojnie, co musiało zabrzmieć szczególnie śmiesznie na Bliskim Wschodzie, gdzie – delikatnie mówiąc – NATO raczej nie kojarzy się z zapobieganiem konfliktom. Nie sprecyzował, o które państwa mu chodziło, jednak łatwo się domyślić, pod jakie kwestie stworzył sobie grunt.
Suwerenność, bezpieczeństwo i postęp. Trzy wartości, na których zbudowano ONZ, okazują się być dla prezydenta Trumpa bardzo istotne podczas jego przemówienia (szczególnie słowo „suwerenność” pada z jego ust bardzo często, bo aż 21 razy). W kontekście popieranej przez Trumpa agresji na Irak czy też podejścia do suwerennego Iranu wiara w te ideały wydaje się mocno wątpliwa. Zaraz potem wezwał wszystkie państwa do szanowania praw każdego suwerennego narodu, żeby za chwilę skwitować to wszystko zupełnie absurdalnym stwierdzeniem, mówiąc, że Amerykanie nie dążą do narzucania nikomu ich stylu życia. Narody Ameryki Południowej, Afganistanu, Iraku czy Iranu z pewnością miałyby coś do dodania w tej sprawie.

„Nawet, gdy my oraz nasi sojusznicy wyszliśmy zwycięsko z najkrwawszej wojny w dziejach, nie dążyliśmy do ekspansji terytorialnej ani nie próbowaliśmy narzucić naszego stylu życia innym”. O ile rzeczywiście nie można mówić o amerykańskiej ekspansji terytorialnej, o tyle jednak narzucanie amerykańskich wartości miało miejsce nagminnie. Po kapitulacji Japonii Amerykanie od podstaw zaprojektowali ich ustrój, oczywiście według amerykańskich wartości. Nie neguję tutaj w żadnym razie słuszności tego rozwiązania, ale zupełnie nie zgadza się to z tezą prezydenta Trumpa. Zresztą po wojnie lista amerykańskich ingerencji w suwerenność zrobiła się naprawdę długa. Najważniejsze z nich to zamach stanu w Iranie, inwazja na Kubie, przewrót w Chile czy wreszcie finansowanie islamskich terrorystów w Afganistanie, z którymi kilkanaście lat później Amerykanie poszli zresztą na wojnę.
Wisienka, a może raczej – cytując Tomasza Hajtę – truskawka na torcie, czyli Korea Północna. W tym momencie język dyplomacji już ostatecznie ustąpił miejsca językowi… Donalda Trumpa, który tak dobrze znamy. Zaczęło się niewinnie – od wywołania zdeprawowanego reżimu i oskarżenia go o zbrodnie na własnych obywatelach, śmierć amerykańskiego studenta czy porwanie 13-letniej japońskiej dziewczynki. Po nazwaniu reżimu bandą przestępców, pod adresem Korei padła najpoważniejsza w tym wystąpieniu groźba. Wprawdzie zdanie zaczęło się od zapewnienia, że Stany Zjednoczone mają ogromną cierpliwość, ale zaraz potem Trump w swoim stylu zagroził, że jeśli będzie zmuszony bronić siebie lub swoich sojuszników, nie będzie miał innego wyjścia niż totalne zniszczenie Korei Północnej. Ten sam prezydent, który wcześniej tak żałował ciemiężonych obywateli pod jarzmem totalitarnego reżimu, nagle zmienił zdanie i chce zafundować im nuklearny holocaust.
„Stoimy przed tą decyzją nie tylko w Korei Północnej. Już dawno narody świata powinny zmierzyć się z kolejnym lekkomyślnym reżimem – tym, który otwarcie mówi o masowym mordzie, przysięga śmierć Ameryce, zniszczenie Izraela oraz zgubę dla wielu liderów i narodów w tej sali”. Czym byłaby wypowiedź amerykańskiego konserwatysty bez litanii żalu wylanej na ten straszny Iran, który obalił krwawą monarchię sterowaną latami właśnie przez Amerykanów. Najpierw oskarżył ich o ukrywanie zepsutego reżimu pod maską fałszywej demokracji, zapominając wyraźnie, że poprzedni ustrój sprezentowany Irańczykom przez USA z demokracją miał dokładnie tyle wspólnego, co ustrój Arabii Saudyjskiej. Rządzących Iranem oskarżył również o złą kondycję gospodarczą kraju, jednak to Amerykanie nałożyli sankcje na Iran w odwecie za rewolucję z 1979 roku i tzw. kryzys zakładników. Trump próbował też podkopać tzw. Nuclear Deal, który został niedawno wynegocjowany z władzami Iranu, insynuując że zapewnia on przykrywkę do ewentualnej budowy bomby atomowej. Prezydent Trump całkiem słusznie stwierdził, że ludzie Iranu chcą zmian. Nie zauważył jednak, że chęć tych zmian wyrazili w wyborach, w których Mahmuda Ahmadineżada – twardogłowego konserwatystę – wymienili na umiarkowanego Hassana Rouhaniego, którego polityka została szerzej scharakteryzowana w poprzednim artykule i który wyraźnie odcina się od skrajnie ofensywnej, antysemickiej i konfrontacyjnej retoryki swojego poprzednika. „Irański naród będzie miał wybór. Czy pozostać na ścieżce biedy, rozlewu krwi i terroru, czy powrócić do swoich korzeni jako centrum cywilizacji, kultury i bogactwa”. Droga nazwana przez Trumpa „ścieżką biedy, rozlewu krwi i terroru” wydaje się całkiem dobrym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę, że sytuacja gospodarcza w ostatnich latach poprawiła się diametralnie, ostatnia wojna na terenie Iranu miała miejsce 30 lat temu, a w XXI w. przeprowadzono tam mniej zamachów niż chociażby w Stanach Zjednoczonych czy UE. Irańczycy nie wydają się z kolei zainteresowani ścieżką „powrotu do korzeni” z gestapowskimi metodami przesłuchań tajnej policji, jedną partią polityczną i katastrofą humanitarną na irańskiej wsi.
W dalszej części swojego wystąpienia prezydent Stanów Zjednoczonych podkreślał potrzebę zakończenia konfliktu w Syrii, triumfalnie obwieścił nadchodzący koniec tzw. Państwa Islamskiego (i tu warto byłoby się zastanowić, czy naprawdę wierzy w to, że gdy odbije ostatnie miasto z rąk terrorystów, organizacja w magiczny sposób zniknie, czy to tylko kiełbasa dla wyborców) oraz forsował swój pomysł zwiększenia obecności amerykańskich wojsk w Afganistanie.
„Stany Zjednoczone są jednym ze 193 państw ONZ, a pokrywają 22% całego budżetu”. Gdyby Amerykanie rzeczywiście płacili, może mieliby troszkę większe prawo do narzekania. Trudno sobie jednak wyobrazić, żeby składki były równe, a największa gospodarka świata – 24% światowego PKB – płaciła tyle samo, ile dowolny inny kraj na świecie. Jednakże prawa takiego nie mają, bo tych pieniędzy zwyczajnie nie płacą. Amerykanie mają największy dług wobec ONZ spośród wszystkich państw i sukcesywnie go powiększają.
Socjalizm – największy wróg Ameryki. Czym byłoby wystąpienie amerykańskiego konserwatysty bez kolejnego stałego elementu – atakowania socjalizmu. Trump pod koniec swojego przemówienia wrócił do zimnowojennej retoryki, aby wbić szpilę w swój najmniej ulubiony ustrój. Jednak nie wziął na cel Kanady, Finlandii czy państw skandynawskich. Poszedł za to na łatwiznę. Wenezuela. Na wymienienie wszystkich problemów tego kraju nie starczyłoby miejsca na naszym serwerze, jednak prezydent USA sprowadził je wszystkie do jednego mianownika – ten straszny socjalizm.
Na sam koniec Donald Trump spiął swoje wystąpienie klamrą jeszcze raz wychwalając suwerenne państwa narodowe i zapewniając, że są jedynym sposobem na rozwiązanie problemów dzisiejszego świata.
North Korea – Best Korea
Wystąpienie przedstawiciela Korei Północnej, ministra spraw zagranicznych Ri Yŏnga Ho, nie mogło zacząć się inaczej. Na pierwszy ogień poszedł, jak to określił minister, człowiek nazywany prezydentem Stanów Zjednoczonych, który splamił tę świętą ziemię Narodów Zjednoczonych. Na uwagę zasługuje ciekawy zestaw obelg skierowanych w prezydenta, który wyszedł spod pióra północnokoreańskich speców od propagandy. Na początek minister zarzucił mu użycie lekkomyślnych i brutalnych słów, które prowokują najwyższą godność Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej (KRLD) i stwierdził, że musi odpowiedzieć w podobnym tonie. A oto jego odpowiedź:
-
Przez 8 miesięcy u władzy zmienił Biały Dom w hałaśliwe marketingowe miejsce pełne hałasu liczydeł (sic!), a teraz próbuje zamienić ONZ w dziuplę gangsterów, w której liczą się tylko pieniądze, a rozlew krwi jest na porządku dziennym.
-
Władzę w USA sprawuje człowiek niespełna rozumu, pełen megalomanii i narcyzmu, osoba, która przez samych Amerykanów nazywana jest „Commander in Grief”, „Lyin King”, czy „President Evil”. Ten człowiek dysponuje teraz przyciskiem nuklearnym.
-
Przez brak elementarnej wiedzy próbował obrazić najwyższą godność naszego państwa, porównując je do rakiety. Jednakże popełnił w ten sposób nieodwracalny błąd, sprawiając, że wizyta naszych rakiet na terytorium macierzystym Stanów Zjednoczonych stała się nieunikniona.
-
Nie kto inny jak sam Trump jest na misji samobójczej. Jeśli w przypadku tego ataku samobójczego życie stracą Amerykanie, Trump będzie za to w stu procentach odpowiedzialny.
-
Szanowny najwyższy przywódca, towarzysz Kim Jong Un powiedział: „Jako człowiek reprezentujący KRLD i w imieniu godności i honoru mojego państwa i moich ludzi oraz w moim imieniu, sprawię, że człowiek mający prerogatywę najwyższego przywództwa Stanów Zjednoczonych zapłaci słono za jego wystąpienie nawołujące do totalnego zniszczenia KRLD”.
-
Trump być może nie zdaje sobie sprawy, co wydobyło się z jego ust, ale dopełnimy wszelkich starań, żeby poniósł konsekwencje wybiegające daleko poza jego słowa i możliwości.
W ten sposób Koreańczykom z Północy udała się trudna sztuka skomponowania wypowiedzi jeszcze mniej dyplomatycznej i jeszcze bardziej niepasującej do areny na której te słowa padły. Mimo że było to karkołomne zadanie, można się było spodziewać, że delegacja KRLD mu podoła.
Następnie minister przeszedł już do właściwej części swojego wystąpienia, w której znowu zaatakował Amerykanów i oskarżył ONZ o stronniczość. Sprytnie zwrócił uwagę na fakt, że Amerykanie są jedynym narodem, który użył broni nuklearnej przeciwko innemu państwu, oraz że to Stany Zjednoczone jako pierwsze zagroziły użyciem tej broni w Korei w latach 50. Następnie obrócił on wypowiedź Prezydenta USA przeciwko niemu, zauważając, że trudno o większą groźbę niż zapowiedzi „ognia i furii” czy „totalnej destrukcji”, które padły z najwyższego dowództwa największego światowego mocarstwa nuklearnego. Powiedział również, z czym zgadzają się eksperci i komentatorzy sytuacji w Korei, że jedynym celem posiadania przez jego kraj broni nuklearnej jest zapewnienie przetrwania reżimu (zauważmy, że reżimy obalone przez Amerykanów w Iraku, Libii czy Afganistanie takiej broni nie posiadały).
Po zapewnieniach o „w pełni” defensywnym charakterze tej broni (mimo wcześniejszych gróźb wobec USA), padło zdanie, które osobiście spodobało mi się najbardziej ze wszystkich. Choćby dlatego, że nie mamy okazji słuchać czegoś takiego z ust zachodnich polityków. Minister chciał pochwalić się osiągnięciami, jednak zrobił to w bardzo typowy dla reżimu sposób: „Międzykontynentalny pocisk balistyczny, przyozdobiony świętym imieniem Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej przeleciał nad wszechświatem, ponad nieskończonym niebieskim niebem, głowica bojowa naszej rakiety zostawiła swój ślad na niebieskich falach Oceanu Spokojnego, a potężna eksplozja i wstrząsy bomby wodorowej nie pozostały niezauważone przez naszą planetę.” Prawda, że piękne?
Dalej było już mniej ciekawie. Minister ponarzekał sobie trochę na niesprawiedliwe sankcje ONZ oraz odgrażał się, że społeczność międzynarodowa zapłaci za upokorzenia zgotowane Korei, a także wyraził poparcie dla rządów Kuby, Wenezueli i Syrii, przy okazji potępiając jeszcze politykę Izraela wobec tej ostatniej.
Rosyjska prawda
Przedstawiciel Federacji Rosyjskiej, Siergiej Ławrow, zaczął swoje wystąpienie w równie absurdalnym stylu co Donald Trump, czyli od wyrażenia swojego poparcia dla rezolucji ONZ, która jasno określiła niedopuszczalność ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennych państw, uznania zamachów stanu jako legalnego sposobu tranzycji władzy itp. „Suwerenność, powstrzymanie się od ingerencji w sprawy wewnętrzne, równość ludzi i wzajemny szacunek – Rosja zawsze postępowała i będzie postępować według tych reguł.”. Słowa te padły z ust przedstawiciela państwa, które w 2008 roku dokonało agresji na Gruzję, w 2014 roku nielegalnie anektowało część terytorium Ukrainy i do dzisiaj prowadzi działania wojenne na wschodzie tego kraju (Rosja została zresztą uznana za agresora przez samą ONZ).
Następnie Ławrow oskarżył NATO o próbę wskrzeszenia dwublokowej rywalizacji znanej z zimnej wojny, próbując przekonać, że to właśnie Zachód dąży do konfrontacji z pokojowo nastawioną Rosją. Z jednej strony agresywna polityka Rosji nie ulega wątpliwości i nie ma się co dziwić reakcji NATO. Z drugiej zaś – z rosyjskiego punktu widzenia – ich poczucie zagrożenia jest uzasadnione, biorąc pod uwagę omijanie przez Zachód umowy zawartej między NATO a Rosją w 1997 roku poprzez rotacyjną obecność wojsk Sojuszu na wschodniej flance w odpowiedzi na agresję na Ukrainę oraz lokalizację baz NATO (widoczną na poniższej grafice).

Oberwało się i Polakom, aczkolwiek nie bezpośrednio. „Podsycając nienawiść i nietolerancję, terroryści, ekstremiści i nacjonaliści niszczą i bezczeszczą obiekty o wartości historycznej, religijnej czy kulturalnej”. Można by wyciągnąć wniosek, że chodzi o zniszczenie starożytnej Palmiry przez terrorystów z tzw. Państwa Islamskiego, jednak następne zdanie wyraźnie ukierunkowało te zarzuty w stronę Polski: „Cywilizowana Europa toleruje rozbiórkę pomników wyzwolicieli kontynentu i bohaterów drugiej wojny, których zwycięstwo położyło fundament pod utworzenie Narodów Zjednoczonych”. Jakiś czas temu rząd Rzeczypospolitej podjął kontrowersyjną decyzję o wyburzaniu pomników upamiętniających żołnierzy Armii Czerwonej i właśnie do tej decyzji odniósł się w swojej wypowiedzi szef MSZ Rosji. Zapowiedział on również działania na forum Zgromadzenia Ogólnego oraz UNESCO, które miałyby w przyszłości zapobiegać podobnym wydarzeniom.
Dalej, po kilku standardowych fragmentach o potrzebie odbudowy Syrii, nieproliferacji broni nuklearnej i konieczności zwalczania terroryzmu, Ławrow rzucił kolejną bombę: „Apelujemy o stanowcze przeciwstawienie się militaryzacji przestrzeni informacyjnej. Musimy zapobiec przekształceniu sieci komputerowych w arenę polityczno-militarnej konfrontacji i użycia ich jako narzędzia nacisku oraz propagandy”. Znów słowa te padły z ust przedstawiciela kraju, który jest absolutnym liderem produkcji internetowych trolli, manipulowania opinią publiczną oraz jest odpowiedzialny za ogromną ilość ataków hakerskich wymierzonych w infrastrukturę krytyczną swoich przeciwników (między innymi przeprowadzono głośny cyberatak na Estonię, rosyjskie malware sparaliżowało brytyjską służbę zdrowia, a ataków skierowanych w Pentagon nie sposób zliczyć). Rosjanie wiodą prym w tzw. cyber warfare i nie zamierzają przestać. Dokładnie dwa tygodnie po wystąpieniu Ławrowa The Wall Street Journal doniósł, że Rosjanie włamali się do telefonów żołnierzy NATO stacjonujących w Polsce.
Swoje wystąpienie Ławrow zakończył, oświadczając, że „Rosja zawsze była i pozostaje otwarta na współpracę ze wszystkimi, którzy wykazują chęć kooperacji na zasadach wzajemnej równości”. Szkoda tylko, że Rosja – co pokazała jej polityka wobec Gruzji czy Ukrainy – sama rzadko taką chęć kooperacji wykazuje.
Rosja nie zaatakowała Gruzji, a Krym został zajety ponieważ po bandyckim Majdanie na Krymie byłaby baza USA