Polityka zagraniczna w swoim założeniu ma realizować cele i interesy państwa na arenie międzynarodowej. Mając to na uwadze warto spojrzeć na jej elementy składowe, czyli kierunki i założenia. Często do osiągnięcia pożądanych efektów przydaje się odpowiedni obraz państwa poza jego granicami, pewien prestiż i szacunek — soft power. Z drugiej strony, istotne w polityce zagranicznej jest oczywiście hard power — elementy takie, jak surowce materialne, szeroko pojęta siła militarna czy sprawna i stabilna gospodarka. Sprawnie prowadzona polityka zagraniczna zdaje się być jednak piętą achillesową Polski.
4 filary polskiej polityki zagranicznej
Rozważając obecną sytuację naszego kraju w aspekcie międzynarodowym, nie sposób nie zacząć od podstaw — w tym wypadku 4 filarów polityki zagranicznej RP.
Zdecydowanie więcej niż 4 filary miał Partenon, być może z tego powodu możemy go podziwiać w całkiem niezłym stanie do dziś. Warto jednak zaznaczyć, że zaledwie 4 filary, jeśli będą odpowiednio zdefiniowane i respektowane, mogą stanowić solidną podstawę efektywnej polityki.
Rokiem wypracowania konsensusu, o którym mowa, jest 1989. Określono wtedy owe 4 filary polityki zagranicznej, których przestrzeganie miało zapewnić nam nie tylko dobre imię na arenie międzynarodowej, ale także wymierne korzyści.
Filarami uznanymi w 1989 roku były:
I — prozachodni kierunek polskiej polityki zagranicznej ze szczególnym uwzględnieniem integracji z instytucjami Unii Europejskiej oraz NATO w roli gwaranta bezpieczeństwa;
II — stałe utrzymywanie i ocieplanie relacji ze Stanami Zjednoczonymi oraz Niemcami (tak więc z supermocarstwem oraz z mocarstwem regionalnym, które jest nam najbliższe, przynajmniej na mapie);
III — polityka wschodnia oparta na przyjaznych stosunkach z krajami dzielącymi nas od Rosji, przede wszystkim z Ukrainą, a także „idea utrzymywania regularnych kanałów dialogu z Rosją”;
IV — wsparcie integracji regionalnej, jednak nie jako alternatywy dla wymienionych Unii Europejskiej i NATO, ale w celu umocnienia naszej pozycji także i w tych organizacjach — integracja rozumiana była tutaj jako rozwój Grupy Wyszehradzkiej i stosunków z sąsiadami. Warto przytoczyć tutaj fragment Strategii Polskiej Polityki Zagranicznej dostępnej na stronie internetowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych:
„Długofalowym celem strategicznym Polski jest przeciwdziałanie demontażowi architektury bezpieczeństwa europejskiego opartej o zasady OBWE oraz prymat prawa. Ważnym elementem tej polityki będą działania na rzecz unikania incydentów wojskowych oraz zwiększenia zaufania i transparentności”

Filary polskiej polityki zagranicznej a zmiany 2015 roku
Od 2015 roku każdy z wymienionych wektorów albo został zakwestionowany, albo zdecydowanie osłabiony. W styczniu 2018 roku pojawił się jednak promyk nadziei w osobie nowego ministra spraw zagranicznych.

Jacek Czaputowicz, który w rządzie Mateusza Morawieckiego pojawił się w miejsce Witolda Waszczykowskiego na stanowisku ministra spraw zagranicznych, miał być powiewem świeżości. Jako były dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej miał wnieść nową jakość i wniósł ją… w sposób odrobinę inny, niż się tego spodziewano.
Nowy szef MSZ zajął się ocieplaniem stosunków m.in. ówczesnym wiceszefem Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem, odpowiedzialnym pośrednio za uruchomienie artykułu 7 Traktatu o UE, który daje Unii Europejskiej możliwość dyscyplinowania i karania państw naruszających unijne zobowiązania. Stonował w pewnym stopniu antyniemiecką i antyunijną retorykę poprzednika. W końcu Polska wycofała się z przymusowego wysyłania na emeryturę sędziów Sądu Najwyższego, czego żądały Bruksela i Europejski Trybunał Sprawiedliwości.
Wobec wyzwań związanych z trwającym od 2015 roku kryzysem migracyjnym Polska poprała stanowisko Węgier, optując za zamknięciem granic w kontekście obecności „wroga zewnętrznego”, jak PiS nazywał uchodźców. Przedwyborcze szukanie wroga jest jedną z popularniejszych strategii, które zadomowiły się w polskiej polityce, szczególnie w przypadku partii rządzącej.
Co po zachodniej strony granicy? Nie sposób nie wspomnieć o sytuacji Trójkąta Weimarskiego, który niegdyś był największą z nadziei na wzmocnienie i ugruntowanie pozycji Polski na europejskiej scenie politycznej. W przypadku tej organizacji olbrzymie znaczenie miały zmiany zachodzące w Unii Europejskiej. Francja i Niemcy, krytykując nasze działania związane z niewykonaniem planu przyjmowania uchodźców (przyjęcie ok. 7000 uchodźców), ochłodziły stosunki wewnątrz Trójkąta Weimarskiego.
Zgrzyt na linii Warszawa – Waszyngton

W listopadzie ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, Georgette Mosbacher, weszła w bezpośredni konflikt z polskim rządem po wystosowaniu listu do premiera Mateusza Morawieckiego w obronie stacji telewizyjnej TVN (której właścicielem jest, nawiasem mówiąc, amerykański Discovery Channel). Mosbacher działania rządu wobec telewizji TVN uznała za nieakceptowalne i przeczące jakiejkolwiek otwartej na świat retoryce. Zaczęło się od reportażu Superwizjera o polskich neonazistach, który przedstawiał obchody urodzin Adolfa Hitlera w lesie pod Wodzisławem Śląskim. Władza zarzuciła dziennikarzom, że publikacja materiału nastąpiła po kilku miesiącach po popełnieniu tego przestępstwa, którym niewątpliwie było wydarzenie na Śląsku. Brak zawiadomienia prokuratury o zaistniałym fakcie został potraktowany jako sabotaż stacji wobec obywateli. Pojawiły się teorie spiskowe, według których cała akcja miała być opłaconą przez amerykańską stacją prowokacją, mającą na celu wzrost poziomu pogardy wobec Polski i obecnej władzy przez resztę Europy i świata, ponieważ cała sytuacja odbiła się szerokim echem w mediach wielu państw. Ambasador Mosbacher stanęła po stronie stacji telewizyjnej, walcząc o wolność słowa i broniąc wolności publikowanych materiałów przez niezależne od aparatu państwowego stacje. Zauważyła, iż chęć wprowadzenia tematycznej cenzury jest absolutnym zaprzeczeniem jakichkolwiek standardów świata zachodniego, do którego przecież Polska aspiruje i którego nieodłączną częścią Polacy zwykli się nazywać. Przekręcone nazwisko premiera Mateusza Morawieckiego dodatkowo podgrzało atmosferę do granic możliwości. Zachowanie ambasador USA zostało odebrane przez polskie władze jako „niezwykle aroganckie i sprzeczne z prawdziwym obrazem sytuacji”. O ironio, to nie pani Mosbacher chciała zmienić realny bieg wydarzeń na rzecz dobrego wizerunku w mediach całego świata. W sprawie zabrała głos nawet al-Jazeera, mówiąc o wpadce polskiego rządu, przekreślającej wiarygodność naszych reprezentantów na arenie międzynarodowej.
Warto mieć na uwadze fakt, iż w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi wieloletnia strategia bandwagoningu (polegająca na udzielaniu państwu silniejszemu/mocarstwu bezgranicznego poparcia przez państwo mniejsze i/lub słabsze w sporach i konfliktach międzynarodowych) zderzyła się w bezpośrednim starciu z próbą ograniczania przez polskie władze wolności mediów. W czym przejawiał się bandwagoning Polski w stosunku do USA? Choćby w wysłaniu polskich wojsk do Iraku w ramach nielegalnej interwencji w 2003 roku, w zauważaniu, kto nie spełnia wymogów odnośnie procentu PKB wydawanego na uzbrojenia, przeforsowanego głównie przez Stany Zjednoczone, czy w poparciu USA w starciu polityczno-militarnym z Iranem (obecnie przede wszystkim na terenie Iraku).
Filar związany z bliskimi relacjami z Ukrainą
Polska nie udzieliła Ukrainie żadnego realnego wsparcia — ani w walce z prorosyjskimi separatystami w Donbasie, ani po rosyjskiej blokadzie Morza Azowskiego. Ponadto prezydent Andrzej Duda nie zgodził się na wspólne upamiętnienie ofiar rzezi wołyńskiej, co obiło się szerokim echem w prasie. Jak stwierdził prezydent RP:
„Warunkiem upamiętnienia zbrodni na Wołyniu jest to, żeby strona ukraińska zgodziła się na przeprowadzenie ekshumacji po to, żeby można było oznaczyć groby, żeby potomkowie znali miejsca, w które mogą pojechać, gdzie mogą zapalić znicz”
Strona ukraińska była oburzona słowami Andrzeja Dudy, który ich zdaniem pozwolił sobie tą wypowiedzią dzielić ofiary na te godne upamiętnienia i te, które z historii należy wymazać. Do tego w nowelizacji Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej kwestię Wołynia potraktowano podobnie jak Holocaust (jednak z tych przepisów zdecydowano się wycofać po naciskach strony izraelskiej). W grudniu ze stanowiska ambasadora RP na Ukrainie Andrzej Duda odwołał Jana Piekłę, działającego od lat na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego i cieszącego się dużym uznaniem.
Pozytywnym elementem relacji polsko-ukraińskich jest fakt, że strona polska wezwała Rosję do uznania i pozytywnej odpowiedzi na inicjatywy prezydenta Zełenskiego, które (w sferze deklaratywnej) mają prowadzić do zakończenia konfliktu w Donbasie.
Podsumowanie, skrót i przyszłość
W planie działalności Ministerstwa Spraw Zagranicznych na 2020 rok (dostępnego na stronie Ministerstwa) znaleźć możemy takie sformułowania, jak „wzmocnienie wizerunku Polski na arenie międzynarodowej w obszarach priorytetowych z zakresu dyplomacji publicznej i kulturalnej”. Biorąc pod uwagę fakt, że dotychczasowa działalność RP na arenie międzynarodowej w okresie rządu Prawa i Sprawiedliwości otrzymała ocenę pozytywną jedynie poprzez samonadanie, możemy zadać sobie pytanie: czy plan działalności i znajdujące się w nim punkty to rzeczywisty plan działania, czy tylko wydumane frazesy, mające na celu sprawienie pozorów rzeczywistych postępów, które są nam przecież niezbędne?
Zachwianie równowagi polskiej polityki zagranicznej wynika z wielu czynników. Można wśród nich wymienić pychę, próbę zjednania sobie części wyborców, zagubienie czy dostrzeganie złudnej szansy na podniesienie swojej pozycji poprzez tego typu działania.
Czy stanowisko naszego niespełna 40-milionowego kraju ma jakikolwiek realny wpływ na politykę światową? Czy jesteśmy jedną z tych figur, które stoją dumnie na szachownicy i są w stanie zmienić bieg partii, czy raczej stojącym poza szachownicą pionkiem, pozbawionym planu i koncepcji działania?
Bibliografia:
cbsnews.com
reuters.com
polityka.blogspot.com
gov.pl
msz.gov.pl
foto główne: Newspix.pl/Damian Burzykowski