13 października Donald Trump zapowiedział, że może zerwać tzw. „nuklearny deal”. Po co czynić takie deklaracje? Czym właściwie jest ta umowa? To Iran ma w końcu tę bombę czy nie? Postaram się w miarę krótko i zwięźle wytłumaczyć, o co chodzi z programem nuklearnym Iranu.
Czy Irańczycy mają broń atomową?

Nie, Iran nie posiada broni atomowej. Irańczycy mają natomiast program atomowy, co nie jest równoznaczne z posiadaniem broni nuklearnej. Jest to program przeznaczenia cywilnego. Istnieją jednak podejrzenia, że planowano go uczynić programem wojskowym i nie wyklucza się, że Teheran może mieć takie plany. W związku z tym społeczność międzynarodowa postanowiła przedsięwziąć środki, które zapobiegną takiemu rozwojowi wydarzeń.
Czym jest „nuklearny deal”?
Joint Comprehensive Plan of Action (JCPOA), zwany potocznie „irańskim nuklearnym dealem”, to porozumienie dotyczące ograniczenia programu atomowego Iranu, zawarte w 2015 roku. Zostało ono podpisane przez Iran oraz państwa „P5+1”, czyli stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ (Chiny, Francja, Rosja, USA, Wielka Brytania) i Niemcy. Dodatkowym sygnatariuszem została Unia Europejska. Iran zobowiązał się do przyjmowania regularnych kontroli Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (w skrócie MAEA), które każdorazowo zatwierdzone muszą zostać przez władze w Teheranie. Ponad stustronicowa umowa w wymiarze praktycznym gwarantuje także, że Iran nie jest w stanie dojść do posiadania broni atomowej w czasie krótszym niż 12 miesięcy. Eksperci MAEA odpowiedzialni za kontrole twierdzą, że Iran w pełni wywiązuje się z postanowień umowy. Podobnego zdania są również służby wywiadowcze USA. W zamian za przestrzeganie postanowień zobowiązano się stopniowo ściągać nałożone w przeszłości sankcje.
Skąd w Iranie program atomowy?
Geneza programu sięga lat 50. XX wieku. Iran rządzony przez proamerykańskiego szacha Mohammada Rezę Pahlaviego w latach 60. zakupił od USA (o ironio) pierwszy reaktor badawczy. Nad produkcją energii atomowej współpracowano również z Francją, Niemcami czy RPA. Pod koniec lat 60. Iran podpisał Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT), który ratyfikowano w 1970 roku. Zdolności atomowe Iranu były tak znakomite, że stworzenie broni jądrowej nie budziłoby wówczas zdziwienia. Co ciekawe, Stany Zjednoczone nie protestowały ani przez chwilę. Do posiadania tego rodzaju broni Iran jednak nie doszedł.
O co cała afera?
W 1979 roku wybucha Rewolucja Islamska, szach-marionetka zostaje obalony, trwa tzw. kryzys zakładników (Irańczycy trzymają w niewoli pracowników ambasady USA w Teheranie). USA zrywają wówczas stosunki dyplomatyczne z Iranem, a ten staje się Islamską Republiką Iranu. Program atomowy zostaje przerwany i wznowiony kilka lat później, z koniecznością budowania go praktycznie od nowa. W 2002 roku rozpoczyna się kryzys. Opinia międzynarodowa zostaje poinformowana o istnieniu dwóch obiektów atomowych na terenie Iranu. Od tego momentu społeczność międzynarodowa (przede wszystkim Unia Europejska) dokłada wszelkich starań w mozolnych negocjacjach z Teheranem. Efektem starań stał się właśnie „nuklearny deal”.
Co chce powiedzieć Trump?
Prezydent USA doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Iran wywiązuje się z umowy. W tym momencie wkracza metafizyka, bowiem zdaniem Trumpa Iran „łamie ducha” umowy. Zapowiedział więc (zupełnie ignorując fakt, że to umowa wielostronna), że porozumienie zerwie. Oczywiście, możemy się domyślać, że Trumpowi chodzi o rozwijanie programu rakietowego. Ten jednak nie jest przedmiotem rzeczonej umowy. Argumenty są zatem pozbawione podstaw, co potwierdzili inni sygnatariusze nuklearnego porozumienia. Chodzą słuchy, że zadziałać mogło lobby izraelskie. Osobiście wątpię w tę teorię – do tej pory większość działań Trumpa spotykała się z natychmiastowym poparciem Izraela, ale tym razem mamy ciszę w eterze. Żaden izraelski przedstawiciel nie wypowiedział się na ten temat. I nie ma w tym niczego dziwnego. Izrael to racjonalny aktor, któremu zależy na bezpieczeństwie, a „nuklearny deal” utrzymany w mocy gwarantuje je znacznie lepiej niż brak jakiegokolwiek porozumienia. Uwagę należy zwrócić także na to, że JCPOA jest owocem administracji Baracka Obamy, który zobowiązał się składać Kongresowi sprawozdania na temat irańskiego programu atomowego co 90 dni (określa się to mianem „certyfikacji”). Trump w swojej ostatniej wypowiedzi zapowiedział tzw. „decertyfikację”. Oznacza to, że takich sprawozdań składać Kongresowi nie będzie. Kwestia certyfikacji i samego porozumienia to dla Trumpa oraz jego administracji, kolokwialnie rzecz ujmując, gorący kartofel, z którym niekoniecznie potrafi sobie poradzić.

Podsumowanie
Trump przegrywa starcie z Iranem 0:1 i nie zanosi się na szybkie zmiany. Usilne próby zniszczenia delikatnych relacji z IRI trwać będą tak długo, jak kadencja Trumpa. Na szczęście „nuklearny deal” to porozumienie wielostronne, którego doniosłe znaczenie doceniają inne światowe mocarstwa. Deal nie jest idealny, ale z pewnością stanowi podstawę do dalszej współpracy z Irańczykami. Rozwój programu rakietowego budzi ogromne wątpliwości, dlaczego zatem zaprzepaszczać szansę na kontrolę irańskich zbrojeń?
Zdjęcie główne: Thomas Trutschel/Getty Images/Photothek