Całkiem niedawno światem wstrząsnęła wiadomość o ataku terrorystycznym na egipski meczet, w którym zginęło 311 osób. 2 lata wcześniej w tym samym regionie Egiptu — nad półwyspem Synaj — zestrzelono rosyjski samolot pasażerski. Zginęły wówczas 224 osoby. Mniejsze incydenty terrorystyczne z udziałem synajskiego oddziału tzw. Państwa Islamskiego zdarzają się w Egipcie niemal codziennie. Dlaczego w tym popularnym wśród europejskich turystów kraju władze wciąż nie mogą sobie poradzić z problemem terroryzmu na półwyspie?
Na początku jednak o samym zamachu. 24 listopada 2017 o godzinie 13:50 pod sufickim meczetem Al-Rawda eksplodowały 3 ładunki. Następnie zamachowcy otworzyli w kierunku uciekającego tłumu ogień granatników ręcznych oraz karabinów automatycznych. Zginęło 311 osób, co najmniej 122 zostały ranne. Egipskie władze całkowicie zignorowały doniesienia mieszkańców o planowanym ataku. Jak dotąd, jeżeli atakowano w Egipcie jakieś grupy wyznaniowe, to byli to koptowie, czyli egipscy chrześcijanie. Szczególnie w ostatnich latach nasiliły się ataki na tę grupę. Tym razem jednak zaatakowano meczet sufich. Sufizm to jeden z umiarkowanych odłamów islamu sunnickiego, jednak przez radykalnych salafitów z tzw. Państwa Islamskiego są oni traktowani jako apostaci. Atak na ten konkretny meczet wpisuje się idealnie w doktrynę tzw. Państwa Islamskiego, które zwalcza przede wszystkim nietolerowane przez nich odłamy islamu, w tym właśnie sufich. Wprawdzie żadne ugrupowanie nie wzięło odpowiedzialności za atak, ale jego specyfika, relacje świadków oraz inne okoliczności wskazują właśnie na egipską komórkę tzw. Państwa Islamskiego.
Prolog

Islamski terroryzm na półwyspie Synaj nie jest nowym problemem. Przed rewolucją z 2011 roku jego główną przyczyną była polityka ówczesnego dyktatora Hosniego Mubaraka, który nie przywiązywał większej wagi do tego zamieszkanego przez plemiona Beduinów regionu, a ich samych traktował z pogardą i podejrzliwością. Na porządku dziennym były nadużycia stosowane przez egipskie służby bezpieczeństwa. Po samobójczym ataku na półwyspie z 2004 roku reżim Mubaraka aresztował ponad 3000 osób (!), wiele z nich torturując w swoich więzieniach. Pojmano również jako zakładników spokrewnione z podejrzanymi kobiety i dzieci. Delikatnie mówiąc, nie zaskarbiło mu to sympatii mieszkańców półwyspu, którzy tym chętniej sprzeciwiali się rządowi na różne sposoby, włączając w to terroryzm.
Rewolucja

Chaos związany z rewolucją 2011 roku, która ostatecznie doprowadziła do upadku reżimu, tylko spotęgował problem. Podczas gdy całym kraju miliony ludzi gromadziły się na pokojowych protestach, w Sheikh Zuweid, mieście na północnym Synaju, ludzie nie byli zainteresowani demonstrowaniem. Chcieli zemsty na reżimie za lata represji i upokorzeń. Zamiast okrzyków protestujących, na Synaju było słychać dźwięki karabinów AK 47 oraz dział 50 mm. Na ulicach toczyła się regularna bitwa uzbrojonych przeciwników rządu ze służbami bezpieczeństwa. Później — już po upadku władzy — z więzień w całym kraju uciekło 23 000 osób, z których wiele to islamscy terroryści, którzy znaleźli bezpieczne schronienie na pustyniach Synaju.
Abdel Fattah el-Sisi
Obecny prezydent Egiptu, Abdel Fattah el-Sisi, uznał walkę z terroryzmem za absolutny priorytet. Niestety, po optymistycznych wypowiedziach, w których Sisi zdawał się dostrzegać kwestie ideologii, rozwoju oraz ochrony populacji, prezydent powrócił do polityki brutalnej siły prowadzonej przez jego poprzedników. Aresztowania, naloty armii, stan wyjątkowy czy blokada mediów na półwyspie tylko wzmocniły lokalne komórki terrorystyczne. Podczas gdy w poprzednich latach szacowana liczba terrorystów utrzymywała się na względnie stałym poziomie, w ostatnim czasie egipskie służby odnotowały ich gwałtowny wzrost. Od lipca 2013 roku co najmniej 1000 funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa zginęło na Synaju z rąk terrorystów, przy czym w samym roku 2017 było ich aż 200. W pierwszym kwartale bieżącego roku odnotowano tam aż 130 ataków terrorystycznych. Jak na dłoni widać więc, że militarne rozwiązanie problemu zwyczajnie nie działa. Raport sporządzony na zlecenie Kongresu USA przez organizację analityczną CNA jasno pokazał, że takie działania nie mają szans rozbić grup terrorystycznych, takich jak Wilajat Synaj, podległy tzw. Państwu Islamskiemu. W jednym ze swoich artykułów Guardian wyrażał nadzieję, że tak brutalny atak zadziała zarówno na opinię publiczną, jak i na władze, i będzie punktem zwrotnym w egipskim (ale nie tylko) podejściu do walki z terroryzmem. Jednak, niestety, chwilę po zamachu prezydent Sisi odgrażał się, że ofiary będą pomszczone „z brutalną siłą”, a ze wsparciem przyszedł mu Donald Trump, pisząc takiego tweeta:
Wygląda więc na to, że w najbliższym czasie problem terroryzmu w Egipcie pozostanie nierozwiązany, a w obliczu klęski tzw. Państwa Islamskiego w Syrii i związanej z tym ucieczki bojowników, Synaj wręcz zaprasza terrorystów, aby przenieśli tam sporą część swojej działalności.
Źródła:
The New York Times, Foreign Policy, Al-Monitor, The Washington Post, The Guardian, Instytut Tahrir.
Fotografia tytułowa: AFP.