Począwszy od zerwania przez USA umowy nuklearnej z Iranem w maju 2018 roku, stosunki między tymi państwami są najbardziej napięte od czasów konfrontacyjnej polityki Mahmuda Ahmadineżada. Niektórzy komentatorzy zaczęli nawet poważnie sugerować ewentualną wojnę Stanów Zjednoczonych z Iranem, co natychmiast podchwyciły media, licząc na przypływ wyświetleń ich artykułów — w końcu wojna sprzedaje się najlepiej. Ja jednak postaram się wytłumaczyć, dlaczego jestem pewien, że do żadnej wojny nie dojdzie.
1. Brak zgody Kongresu

Bez wątpienia ewentualny atak Stanów Zjednoczonych na Iran byłby operacją na niespotykaną w XXI wieku skalę i pociągnąłby za sobą konieczność przeznaczenia na ten cel znacznych środków finansowych. Stany Zjednoczone oczywiście nie są dyktaturą, wobec czego prezydent nie ma tam pełni władzy. Nawet jeśli podjąłby decyzję o zaatakowaniu Iranu, środki na taki cel musiałby oddelegować Kongres Stanów Zjednoczonych, co rodzi oczywiście dwa ogromne problemy. Po pierwsze, nawet w ławach Partii Republikańskiej nie ma wystarczającej ilości twardogłowych „jastrzębi”, uważających atak na Iran za dobry pomysł, co uniemożliwia zaakceptowanie operacji przez Senat. Po drugie, nawet jeśli jakimś cudem udałoby się przekonać Republikanów do ataku, zgody z pewnością nie udzieli Izba Reprezentantów, w której od ostatnich wyborów większość posiada Partia Demokratyczna. Przypomnieć należy, że obie ostatnie interwencje zbrojne — w Iraku oraz Afganistanie — były autoryzowane przez Kongres. Oczywiście, wszystkie powyższe rozważania opierają się na założeniu, że atak na Iran byłby forsowany przez Biały Dom, a nawet to jest na tę chwilę mało prawdopodobne, o czym świadczyć może choćby…
2. …Zwolnienie Johna Boltona

Bolton, były już doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego, był zdecydowanie największym zwolennikiem ataku na Iran. Nic dziwnego, jeśli spojrzeć na jego przeszłość. Już za czasów prezydenta Busha był jednym z najgorliwszych adwokatów katastrofalnej w skutkach agresji na Irak w 2003 roku; do dzisiaj zresztą broni swojego stanowiska w tej sprawie. Obecnie jest zwolennikiem przeprowadzenia zmiany reżimu w Syrii, Wenezueli, na Kubie, w Jemenie, Korei Północnej oraz właśnie w Iranie. Jego zatrudnienie przez Trumpa mogło budzić uzasadnione obawy w kwestii Iranu, jednak Trump szybko zniechęcił się do swojego nowego doradcy i zwolnił go już rok później, co oczywiście strona irańska od razu ogłosiła jako swój wielki sukces. Oficjalnym powodem zwolnienia była wprawdzie różnica zdań w sprawie rozwiązania kryzysu w Wenezueli oraz polityki wobec Korei Północnej, jednak gdyby Amerykanie otwarcie stwierdzili, że chodzi o Iran, byłaby to spora rysa na ich wizerunku, wobec czego prawdziwych powodów zwolnienia możemy się jedynie domyślać.
3. Niechęć samego Donalda Trumpa
Sam prezydent, którego część obserwatorów widziała w roli inicjatora ataku na Iran, podkreślał wielokrotnie, że wojny z Iranem po prostu nie chce. Zresztą nawet jego pozornie agresywna retoryka względem tego państwa jest znacznie łagodniejsza niż wypowiedzi George’a Busha na temat Iraku. Nawet po ostatnim ataku na saudyjskie instalacje naftowe Trump wprawdzie przyznał, że uważa, iż odpowiedzialność ponosi Iran, jednak wciąż podkreślał, że chciałby uniknąć konfliktu zbrojnego. Co więcej, w maju tego roku prezydent USA oświadczył, iż Stany Zjednoczone nie są nawet zainteresowane zmianą władzy w Iranie.
4. Aspekt militarny

Armia Iranu jest nieporównywalnie silniejsza niż poprzednio zaatakowany przez Amerykanów Irak. Dodatkowo, w przeciwieństwie do pustynnego Iraku, Iran jest swego rodzaju naturalną fortecą. Kraj ten jest zewsząd otoczony przez góry, co zapewnia mu głębię strategiczną i znacznie utrudnia ewentualną interwencję lądową (w przypadku Iraku Amerykanie po prostu wjechali do kraju z terenu Arabii Saudyjskiej). Iran jest też zwyczajnie zbyt duży, żeby na dłuższą metę możliwa była jego skuteczna okupacja, szczególnie przy jednoczesnym pozostawaniu Amerykanów w Afganistanie. Takie przedsięwzięcie logistyczne najpewniej okazałoby się niemożliwe. Do obrony malutkiego Kuwejtu w 1990 roku Amerykanie musieli skierować aż 700 tysięcy żołnierzy, a do inwazji w 2003 roku pół miliona. Do skutecznej operacji w Iranie potrzeba ich kilkukrotnie więcej. Jakkolwiek absurdalnie może to brzmieć w kontekście jedynego supermocarstwa, Stany Zjednoczone zwyczajnie nie dysponują wystarczająco dużą armią. Mają do dyspozycji niewiele ponad dwa miliony żołnierzy, a wysłanie do Iranu choćby 3/4 z nich byłoby całkowicie nierealne. Dodatkowym problemem jest irański arsenał rakietowy — jeden z najsilniejszych na Bliskim Wschodzie. Ewentualny atak na Iran najprawdopodobniej zakończyłby się anihilacją najważniejszego partnera USA w regionie, Izraela. Nie dość, że tamtejsza obrona przeciwrakietowa najprawdopodobniej nie byłaby w stanie poradzić sobie ze zmasowanym atakiem rakietowym ze strony Iranu, to jeszcze Izrael czekałaby kolejna wojna na wielu frontach ze względu na atak Hezbollahu z Libanu, Hamasu z Gazy i najprawdopodobniej Syrii z zachodu. Również inny sojusznik Amerykanów mógłby napotkać znaczne problemy — Arabia Saudyjska musiałaby się liczyć z ofensywą Houthich z terytorium Jemenu, rebelią szyitów w prowincji wschodniej (czyli dokładnie tam, gdzie jest prawie cała saudyjska ropa), a być może nawet atakiem ze strony Kataru. Należy również zakładać pomoc ze strony Iraku, w którym ostatnie wybory wygrały partie proirańskie. Saudyjskie siły zbrojne, choć świetnie wyposażone, najprawdopodobniej nie poradziłyby sobie z zagrożeniem, bo — jak pokazuje wojna w Jemenie — nie są nawet w stanie wygrać kampanii przeciwko słabo uzbrojonej i wyszkolonej jemeńskiej partyzantce, nie mówiąc już o starciu z regularnymi siłami zbrojnymi. Wspomniany wcześniej irański arsenał rakietowy również jest znacznym problemem dla Amerykanów, posiadających w Zatoce Perskiej swój lotniskowiec. Bez wątpienia Irańczykom mocno zależałoby na jego likwidacji. Strata lotniskowca byłaby katastrofą wizerunkową Stanów Zjednoczonych, a odpowiednio wykorzystana (z pomocą chińskich i rosyjskich doświadczeń w zakresie propagandy) mogłaby nawet wywołać efekt podobny do tego z Somalii i doprowadzić do wycofania się USA pod naciskiem opinii publicznej. Nie można również nie wspomnieć o dobrym wyszkoleniu i doświadczeniu bojowym sił zbrojnych Iranu (szczególnie brygady al-Kuds pod dowództwem słynnego generała Sulejmaniego), ich partyzanckiej doktrynie oraz wysokim, fanatycznym wręcz morale elitarnego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Z pewnością oznaczałoby to ogromne straty w ludziach dla US Army, na co Donald Trump — szczególnie przed wyborami — nie może sobie pozwolić. Irańczycy z kolei do ogromnych strat w ludziach są w zasadzie przyzwyczajeni i gotowi są je ponosić w imię odparcia agresora i obrony zdobyczy rewolucji. Najlepiej pokazała to wojna z Irakiem. Doskonałą świadomość wszystkich powyższych problemów ma Pentagon, uważany za jedną z głównych instytucji, które nie dopuszczą do wojny.
5. Aspekt ekonomiczny
Wojna z Iranem zwyczajnie się Amerykanom nie opłaca. Chaos wywołany ewentualną wojną sprawiłby, że kryzys z 2015 roku wyglądałby jak nieistotny incydent. Gwałtowny wzrost cen ropy (a co za tym idzie paliwa i absolutnie wszystkich artykułów) zostałby źle odebrany przez Amerykanów i prawdopodobnie pozbawiłby Trumpa szans na reelekcję. Byłby to także prezent dla osłabionej sankcjami Rosji, której gospodarka opiera się głównie na eksporcie tegoż surowca. Ważnym graczem są tu też Chiny, dla których Iran jest istotnym państwem w rozwoju flagowego chińskiego projektu Nowego Jedwabnego Szlaku. ChRL nie może sobie pozwolić na destabilizację tego państwa, wobec czego z pewnością wywarłyby presję ekonomiczną na Stanach Zjednoczonych, a będąc w posiadaniu największej części amerykańskiego długu, miałaby ułatwione zadanie. Wreszcie wojna oznaczałaby katastrofę dla Europy: kryzys uchodźczy nieporównywalny do tego sprzed czterech lat, chaos na rynku paliw i pozbawienie UE potencjalnego ważnego partnera gospodarczego byłyby ogromnym ciosem zadanym przez USA Europie i najprawdopodobniej zakończyłoby się to upadkiem partnerstwa transatlantyckiego.
6. Aspekt geopolityczny
Na koniec pora umiejscowić ewentualny konflikt z Iranem w szerszej perspektywie. Stany Zjednoczone, będąc jedynym supermocarstwem na świecie, mają swoje interesy nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale w każdej części globu. Koncentracja zbyt wielkich sił w jednym regionie oznacza odsłonięcie pozostałych regionów dla potencjalnego przeciwnika. Jak słusznie zauważył izraelski ekspert Yakov Kedmi, wojna w Iranie będzie zaproszeniem dla Chin do zajęcia terenów spornych na Morzu Południowochińskim oraz inwazji na Tajwan. Zajęci Iranem Amerykanie będą mieli związane ręce. Nie dość, że Chiny miałyby w regionie wolną rękę, to pozostałby także problem zawsze nieobliczalnej Korei Północnej. Również Rosja zyskałaby na takim scenariuszu. Pod „nieobecność” Amerykanów nie byłoby nikogo, kto mógłby powstrzymać Rosjan przed militarnym wsparciem wenezuelskiego prezydenta Maduro na wzór syryjski i utworzeniem rosyjskiego przyczółka w Ameryce Południowej, tradycyjnej strefie wpływów USA, praktycznie na ich własnym podwórku. Iran z pewnością nie jest na tyle istotny, żeby Amerykanie poświęcili swoje wpływy w pozostałych częściach świata, szczególnie, że sama interwencja nie ma większych szans powodzenia.
Co w takim razie Amerykanie zamierzają zrobić z Iranem?
Jeśli założyć, że polityka Stanów Zjednoczonych wobec Korei Północnej od początku była zaplanowana w sposób, w jaki jest prowadzona, to stosunek Amerykanów wobec Iranu wpisuje się w podobną konwencję. Najpierw eskalacja i grożenie wojną, a później stopniowa normalizacja stosunków i próba lansowania USA na koncyliacyjny głos rozsądku połączona z ekscentrycznym stylem Trumpa próbującym lansować siebie oraz przywódcę wrogiego niedawno państwa jako najlepszych przyjaciół. Problem w tym, że Iran takim scenariuszem nie jest zainteresowany i mimo zapowiedzi o chęci bezpośrednich rozmów między Waszyngtonem a Teheranem płynących od prezydenta oraz sekretarza stanu, Ali Chamenei jasno dał do zrozumienia, że z USA negocjować nie będzie, a Amerykanie mają powrócić do respektowania podpisanych przez siebie umów.
Oczywiście, nie można wykluczyć tego, że w Białym Domu żadnej strategii wobec Iranu zwyczajnie nie ma, a to, co obserwujemy, jest wypadkową nastroju Trumpa i tego, kogo akurat zechce posłuchać. Najbliższe miesiące być może dadzą odpowiedź w tej kwestii, ale jedno wydaje się pewne — wojny między Stanami Zjednoczonymi a Iranem nie będzie.
Źródła: